„Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował”. Łk 4, 16
Można powiedzieć, że większość z nas wychowała się u boku
Jezusa. Łączy nas „Nazaret”, a więc dorastanie w szeroko pojętej kulturze
chrześcijańskiej.
W pewnym sensie oswoiliśmy się z Bogiem, przyzwyczailiśmy
się do tego, że jest. Jednak ta wiedza i świadomość często nie mają większego
wpływu na nasze życie. Dla wielu bycie
chrześcijaninem stało się rutyną, która polega na nazywaniu siebie katolikiem, „chodzeniu”
do kościoła i odmawianiu paciorka.
Mało tego! Coraz częściej można spotkać osoby, które mają
pretensjonalny stosunek do Kościoła. Wydaje im się, że to instytucja usługowa,
która ma im zapewnić dobre samopoczucie. Nie rozumieją, że wiara to pełne
służby i pokory zaangażowanie w relację z Bogiem.
Nierzadko zdarzają się osoby, które chcąc coś wymusić, np. w
kancelarii parafialnej, powołują się na znajomość z kimś znanym czy wysoko
postawionym w Kościele. Dumni z Jana Pawła II stawiamy mu pomniki, jego imieniem nazywamy
szkoły i ulice, ale nie idziemy za jego przykładem i nie dążymy do świętości.
Jeżeli zabraknie troski o autentyczną wiarę w naszym życiu
Bóg nas opuści. Co z tego, że chrześcijaństwo w naszej Ojczyźnie ma już tysiąc
lat, że nasza ziemia wydała wielu świętych, że większość jest ochrzczonych? To
może być dobrym środowiskiem dla wzrostu osobistej wiary, ale nigdy jej nie
zastąpi. Nigdy!
Jezus nie znalazł wiary w rodzinnym Nazarecie. Czy znajdzie
ją u nas? Czy nie będzie musiał odejść?
Nie ma cudów bez wiary.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz