sobota, 20 września 2008

Nigdy nie jest za późno

Jedną z najgorszych rzeczy jaka może się przytrafić człowiekowi jest bezrobocie, bezczynność. Człowiek bez pracy traci nie tylko potrzebne środki na swoje utrzymanie, ale traci również swoją wartość. Bezczynność powoli nasącza serce apatią, zniechęceniem, poczuciem beznadziejności. Taki człowiek powoli zaczyna umierać.

W stwórczej wizji Boga każdy z nas jest przeznaczony do pracy. Jesteśmy robotnikami. Nasze ciała i zmysły są narzędziami naszego działania. W Raju pracą Adama było poznawanie świata i doglądanie go. Skutkiem grzechu pierwszych rodziców nie jest praca sama w sobie, ale to, że ona często jest związana z wielkim trudem a nawet cierpieniem. Praca przestała być czystą przyjemnością i troską.

Wiemy, że praca uszlachetnia człowieka. Mówimy: „Bez pracy nie ma kołaczy”, św. Paweł w Drugim Liście do Tesaloniczan pisze, że „Kto nie chce pracować, niech też nie je!” (2 Tes 3, 10). Praca jest drogą uświęcenia człowieka, drogą zbawienia. Poprzez pracę rzeźbimy siebie, swoje cnoty, swoją wartość, by następnie stanąć przed Bogiem jako najczystsze złoto.

Bezczynność zabija nas. Dlatego Bóg-Ojciec nie chce do tego dopuścić. On, jako gospodarz, wychodzi „wczesnym rankiem”, aby najmować robotników do swojej winnicy.

Czym jest owa winnica, będąca posiadłością naszego Ojca? To miejsce naszej pracy, naszego trudu, miejsce, które nam wskazał lub jeszcze wskaże. Moją winnicą jest praca w tej parafii jako księdza, winnicą większości z was jest rodzina, gdzie – jeśli można tak powiedzieć – pracujecie jako matki, ojcowie, dzieci.

Zauważmy, że to gospodarz szuka robotnika, że to on sam wskazuje miejsce pracy. Robotnik Bożej winnicy nie stawia warunków i żądań. Tutaj zawarta jest bardzo ważna ewangeliczna myśl. Czy praca, której się podąłem wskazał mi Bóg? Czy zadanie, które realizuję zlecił mi Gospodarz winnicy Bożej? Czy funkcję jaką pełnię w tej winnicy wykonuję z woli Gospodarza, czy też sam sobie ją wydarłem dla siebie?

Są to kluczowe pytania by nasze, jak to mówimy – realizowanie się w świecie – przynosiło szczęście. Tragedią wielu współczesnych ludzi, jest kierowanie się przy wyborze pracy tylko kluczem ekonomicznym. Ten klucz tylko pozornie otwiera drzwi do dobrobytu i szczęścia. Ten klucz otwiera również drzwi nieszczęścia. Znam przypadki, w których znajomi wybierali szkołę średnią, studia czy pracę, patrząc tylko na to ile i jak szybko mogą zarobić? A dzisiaj widzę, jak szybko i ile kosztuje spadanie w dół człowieczeństwa. Gdybym kierował się takimi pobudkami to teraz nie byłbym zakonnikiem ale, jak chciała moja mama, technikiem dentystycznym :)

Słowo praca najczęściej od razu kojarzy nam się z pieniądzem. Myślimy, że dobra praca powinna dawać dobre pieniądze. Nieprawda. Dobra praca ma dawać prawdziwe szczęście. Praca, którą nam proponuje Bóg jest sposobem naszej realizacji siebie. W tej pracy nie chodzi o zysk na koncie bankowym ale wiecznym.

Znajomy ksiądz opowiedział mi następującą historię. Kiedyś odwiedził dom swojej koleżanki i zastał jakiś dziwny nastrój. Kiedy na moment ona wyszła, zapytał jej mamy, co się stało. Ona mu odpowiada, że córka wróciła wczoraj od swoich bliskich i bez przerwy narzeka na wszystko, co jest w domu. Bo tam jest duży salon, plazma, kryształy, drogie dywany…, tam jest wszystko. U nas zaś takie dziadostwo. Chodzi po kątach i złości się. Nie można z nią w ogóle rozmawiać. Tak się składało, że ten ksiądz znał tę rodzinę i kiedy zasiedli do herbaty, powiedział jej: „Tam nie ma dzieci, a ty masz czwórkę urwisów… O co ci chodzi? Chciałabyś zamienić je na tamte kryształy i plazmę? Choćbyś miała worek złota, to ono nigdy się do ciebie nie uśmiechnie, a to dziecko na ciebie czeka”.

Kiedyś każdy z nas był bezrobotny. Może lepiej powiem: bezczynny. Bóg zaprosił nas do siebie w momencie chrztu św., który nazywamy „bramą”. Będąc teraz w gronie robotników moglibyśmy porozmawiać o tym, kiedy i do jakiej pracy zostaliśmy posłani przez Boga.

Większość z nas do pracy w winnicy Pańskiej została wezwana „wczesnym rankiem”, a więc gdy byliśmy małymi dziećmi. Ale z pewnością znajdą się i tacy, którzy rozpoczęli pracę o 9.00, 12.00, 15.00 i 17.00 naszego czasu. O czym te godziny mówią?

Gospodarz pięć razy wychodził szukać robotników. Są to pory dnia. Są to pory naszego życia. Jedni kroczą ścieżką zbawienia od małego, inni zaczynają w wieku dorastania, jeszcze inni w sile wieku. A są i tacy, którzy przypominają sobie o Bogu w jesieni życia, oraz tacy, którzy w ostatniej godzinie bycia na ziemi odpowiadają na zaproszenie do pracy.

Jak to dobrze, że Bóg nawet godzinę przed zachodem słońca wychodzi szukać robotników. Jaka to wielka miłość i litość z Jego strony.

Czasem dochodzimy do wniosku, że życie z Bogiem, takie konkretne i zaangażowane, jest niemożliwe lub możliwe ale w zupełnie innych warunkach – na pewno nie moich. Pozostawiamy tę sprawę na odległą i nieokreśloną przyszłość. Zdarza się, że najtrudniejszym krokiem do podjęcia życia z Bogiem jest strach, obawa, że jest już za późno albo że jest to zbyt trudne.

A jednak Jezus w dzisiejszej przypowieści mówi, że nigdy nie jest za późno by żyć według Bożej Mądrości. Nigdy nie jest za późno, by swoje życie uczynić szczęśliwym.


sobota, 13 września 2008

Odtrutka

„W owych dniach podczas drogi lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: "Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny". (Lb 21,5)
Jak to? Czyżby tak szybko zapomnieli jak byli niewolnikami w Egipcie? Jak musieli pracować ponad siły? Jak na każdym kroku byli prześladowani i poniżani? Nawet ich własne dzieci były zabijane (żeby się przypadkiem za bardzo nie rozmnożyli)! I szemrali przeciw Bogu i Mojżeszowi, czyli zaczęli narzekać, wątpić, zniechęcać się.

Spróbujmy odnaleźć się w ich sytuacji. Czy przypadkiem nie ma takiej postawy w nas samych?Przez chrzest święty Bóg wyprowadził nas z Egiptu, który, ogólnie mówiąc, jest synonimem zniewolenia przez grzech. Nasze życie to ciągła wędrówka przez pustynię. Pustynię, którą musimy przejść by dotrzeć do Ziemi Obiecanej, do krainy szczęścia, do nieba.
Droga nie jest łatwa.

„Po co mi było zawierać sakrament małżeństwa? Teraz musze się z nim męczyć? Są dzieci. Gdybym mogła to wszystko zostawić?”
„Dlaczego musze tak ciężko pracować? I tak wszystkie pieniądze od razu się rozchodzą. Przecież mógłbym na niektóre sprawy przymknąć oko?”
„Znowu zaczął się rok szkolny. Już teraz mam dość, a co dopiero będzie za miesiąc, za pół roku? I tak mi to nie jest potrzebne do życia”.
„Ile ja już im pomogłam. Przecież mam prawo do spokojnej emerytury. Ja też chcę Mieć trochę od życia”.
„Tego jeszcze brakowało! Żeby przystąpić do sakramentu bierzmowania trzeba chodzić na jakieś durne spotkania. I po co to? Ech…”
„Kurcze, znowu ten ksiądz ma msze. Będzie długo…”
„Jutro poniedziałek. I znowu to samo. Ten sam durny szef, to zimno za oknem”.

Lubimy narzekać. Tęsknimy za „chlebem i wodą”, za cebulą z Egiptu. Nie dostrzegamy, że przecież Bóg daje nam codziennie pożywienie abyśmy mieli siły, że troszczy się o nas abyśmy nie wpadli w ręce wroga, nie dostrzegamy jak idzie na przedzie jak pasterz. On się troszczy abyśmy pewną i bezpieczną drogą przeszli przez pustynię. Nie ma innej drogi. I my o tym wiemy. A ile razy chcieliśmy zawracać. Czasem nawet wracaliśmy…. by od nowa wyruszyć.

„Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła” (Lb 21,6)
Jad palący – on jest. Tym jadem są skutki naszych grzechów. Jesteśmy zatruci. I nie chodzi tu o zanieczyszczenie tylko naszych ciał, naszego środowiska naturalnego. To nasze serca są przesiąknięte trucizną grzechu, trucizną tego świata. Bóg troszcząc się o nas chce nam dać dobry pokarm, chce nam dać wody żywej.
A my niestety karmimy się śmieciami. W naszych żyłach nie płynie królewska krew Chrystusa. Pakujemy w siebie narkotyki, które nas odurzają, stwarzają poczucie iluzyjnego szczęścia. Poprawiamy sobie humor alkoholem, uciekamy w bierne oglądanie pudła zwanego telewizorem, porażki i stres wynagradzamy sobie masturbacją, zagłębiamy się w wirtualny świat Internetu z jego możliwościami itd. itd.
Ten jad nas pali, grzech sprawia, że nasz świat staje się w naszych oczach coraz bardziej czarni i czarny i zaczynamy się dusić. Gdzie jest czyste światło, gdzie jest świeże powietrze, gdzie jest ten piękny horyzont?
Bóg daje odtrutkę tym, którzy tego pragną i wołają o pomoc uznając swoją winę. Mojżeszowi polecił ustawić miedzianego węża na palu, by każdy ukąszony, który na niego spojrzy odzyskał zdrowie.

Na naszej pustyni życia Bóg ustawił pal z Jezusem – On jest odtrutką, „w Jego ranach jest nasze uzdrowienie”.
Gdyby Ewa, po sugestii węża, „podniosła” wzrok do Boga zamiast uciekać przed nim i kryć się, z pewnością byłaby całkowicie inna jej historia i nasza.
Gdyby Adam, po swoim grzechu, zamiast chować się po krzakach zwrócił się do Boga z wołaniem o ratunek, nie byłby wypędzony z raju, może do dzisiaj mieszkalibyśmy w nim.
Krzyż od dzieciństwa stoi przed nami, a my mamy problem ze spojrzeniem na niego. Nasz wzrok ucieka przed uzdrawiającym spojrzeniem. Nawet nas denerwuje, razi. Bo skąd takie m.in. głosy: „Po co budować kolejny krzyż na szczycie góry?” lub „Żeby nie ranić uczuć innych w szkole nie musi być krzyża. Nie mówiąc już o sali sejmowej, gdzie przecież to ciągle kłócący się złodzieje”.

A w twoim domu jest? Czy wisi na ścianie? Czy masz odwagę zatrzymać się i spojrzeć Uzdrowicielowi w oczy?
Takie spojrzenie wymaga klimatu szczerości i zaufania! Wiemy jak trudne są szczere rozmowy – bo one wymagają spojrzenia w oczy. Prawdę odkrywamy w szczerym spojrzeniu w oczy Prawdy, którą jest Jezus.
Podnieś wzrok do góry, podnieś swoją głowę w kierunku nieba (nie ziemi).
Mamy z tym problem. Jak często trudno jest nam rozmawiać patrząc sobie prosto w oczy. Tak mogą tylko ci, którzy kochają. Tak mogą tylko ci, którzy szukają prawdy.
W oczach drugiego wyczytamy prawdę.
W oczach drugiego poznamy, że nas kocha.
W oczach drugiego dostrzeżemy radość i pokój.

„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. J 3, 16
Z krzyża Chrystus wyciąga ku nam swoje ręce by nas ogarnąć. Na krzyżu dla nas Serce Boga zostało zranione, ale z Niego płynie Krew i Woda oczyszczenia, sakramentów uzdrowienia.
Z krzyża Chrystus swoim wzrokiem szuka Ciebie byś powrócił, zatrzymał się i spojrzał … głęboko…..
Pod krzyżem nie jestem sam – jest Matka i św. Jan.