niedziela, 21 września 2014

Bezczynny i leniwy do nieba nie ma wstępu (Mt 20, 1-16)

Kościół to winnica założona i prowadzona przez Niebieskiego Gospodarza - Ojca - naszego Boga. To nie tyle budynek, co wspólnota ludzi, która buduje królestwo niebieskie. Brzmi ładnie, ale czy rzeczywiście jesteśmy wspólnotą budującą?

"Gospodarz wyszedł wczesnym rankiem, aby nająć robotników do swej winnicy". Owa wczesna pora to moment chrztu świętego, który dla większości z nas, miał miejsce właśnie na samym początku życia. "Wczesnym rankiem" staliśmy się chrześcijanami, dziećmi Bożymi.

Od chrztu św. jesteśmy zaproszeni do pracy w Bożej winnicy, dla dobra wspólnego i osobistego. Królestwo niebieskie - nasz dom - samo się nie zbuduje. Każdy jest potrzebny: od sprzątaczki po profesora; młody czy stary, zdrowy czy chory - każdy! Ale czy chcesz pracować?

Może posiadasz zaświadczenie o przyjęciu chrztu św. ale na tym poprzestajesz. To tak, jakby ktoś zapisał się do urzędu pracy i wcale zatrudnienia nie szukał, ale chciał żyć z różnego rodzaju zapomóg i zasiłków. To patologia! Człowiek osiąga świętość właśnie przez pracę.

Bóg nie lubi bezrobocia. Wie, że brak konkretnego zajęcia degraduje człowieczeństwo. Stąd nie raz, ale wielokrotnie, o różnych porach, ewangeliczny Gospodarz wychodzi na rynek i szuka tych, którzy chcą pracować w Jego winnicy. Zaprasza nawet tych, których z różnych względów nie zastał o świcie. Może nie mogli, może nie chcieli.

Pracy jest mnóstwo! Czy jesteś zaangażowany? Czy przychodzisz na "rynek", którym jest Kościół i sakramenty, by szukać woli Bożej? Czy chcesz pracować dla Boga?

"Czemu tu stoicie cały dzień bezczynnie?" - pyta gospodarz stojących na rynku. "Bo nas nikt nie najął" - odpowiadają. Tylko w Bożej winnicy człowiek czuje się spełniony. Każdy ma taką pracę jaka jest dla niego najlepsza, dobrana na miarę jego możliwości.

Szatan lubi bezczynnych, leniwych, pasożytów - tych, którym się nie chce. Tacy najbardziej dają się kusić i najniżej upadają. 

Warto pamiętać o zapłacie. Jeden srebrny denar to zapłata za cały dzień pracy. Jeden biały opłatek - żywy Bóg - jest zapłatą za cały trud i zmaganie.

Może ktoś się oburzył i trudno mu pojąć dlaczego Gospodarz każdemu dał po denarze, skoro jedni pracowali cały dzień, a inni tylko jedną godzinę.

Jeśli przystępujemy do Komunii św. Pan nie bada naszego CV i czasu pracy, ale patrzy na pragnące serce. Daje się każdemu, kto pracuje choćby i jedną godzinę. Chce być nagrodą codzienną i wieczną.

środa, 3 września 2014

Gorączka

Z synagogi, która była miejscem modlitwy, Jezus przyszedł do domu Piotra. O tym, jaki jest dom, świadczą jego mieszkańcy. Nie to co posiadają, ale jakie są ich wzajemne relacje.

Piotr już wcześniej został uczniem Jana Chrzciciela. Teraz podąża za Chrystusem. A co na to jego żona? Czy nie czuje się samotna i opuszczona? Teściowa też mogła mieć do niego pretensje, za to że zamiast pracować „włóczy się po świecie nie wiadomo gdzie".

Być może jej żal do Piotra spowodował, że zachorowała. Trzeba pamiętać, że sposób przeżywania naszych uczuć i emocji ma duży wpływ na ciało. To są naczynia połączone. Na przykład: jeśli ktoś przez długi czas żyje w złości może mieć problemy z żołądkiem czy kręgosłupem. Chrześcijanin powinien troszczyć się w takim samym stopniu o ciało, duszę i psychikę. Jeśli ktoś nie zadba o swoje ciało, to ewentualna choroba b będzie miała negatywny wpływ na jego samopoczucie czy np. modlitwę.

Teściowa Piotra „miała wysoką gorączkę”. Dosłownie trawił ją ogień. Jaki? Złości? Pretensji? Żalu? Problemy wewnętrzne mogą skutkować tym, że człowiek pozostaje w łóżku i najchętniej by go nie opuszczał. Taka „gorączka” sprawia, że chory jest otępiały, nie chce mu się nic robić, nie ma sił do wyzwań codzienności.

Teściowa nie prosiła o uzdrowienie. To pewnie sam Piotr z żoną wstawili się za nią u Jezusa. Czy mam kogoś chorego w rodzinie? Może wśród nich jest ktoś chory psychicznie? Czy przyprowadzam Jezusa do tej osoby?

poniedziałek, 1 września 2014

Nie ma cudów bez wiary

„Jezus przyszedł do Nazaretu, gdzie się wychował”. Łk 4, 16


Można powiedzieć, że większość z nas wychowała się u boku Jezusa. Łączy nas „Nazaret”, a więc dorastanie w szeroko pojętej kulturze chrześcijańskiej.

W pewnym sensie oswoiliśmy się z Bogiem, przyzwyczailiśmy się do tego, że jest. Jednak ta wiedza i świadomość często nie mają większego wpływu na nasze życie.  Dla wielu bycie chrześcijaninem stało się rutyną, która polega na nazywaniu siebie katolikiem, „chodzeniu” do kościoła i odmawianiu paciorka.

Mało tego! Coraz częściej można spotkać osoby, które mają pretensjonalny stosunek do Kościoła. Wydaje im się, że to instytucja usługowa, która ma im zapewnić dobre samopoczucie. Nie rozumieją, że wiara to pełne służby i pokory zaangażowanie w relację z Bogiem.

Nierzadko zdarzają się osoby, które chcąc coś wymusić, np. w kancelarii parafialnej, powołują się na znajomość z kimś znanym czy wysoko postawionym w Kościele. Dumni z Jana Pawła II stawiamy mu pomniki, jego imieniem nazywamy szkoły i ulice, ale nie idziemy za jego przykładem i nie dążymy do świętości.

Jeżeli zabraknie troski o autentyczną wiarę w naszym życiu Bóg nas opuści. Co z tego, że chrześcijaństwo w naszej Ojczyźnie ma już tysiąc lat, że nasza ziemia wydała wielu świętych, że większość jest ochrzczonych? To może być dobrym środowiskiem dla wzrostu osobistej wiary, ale nigdy jej nie zastąpi. Nigdy! 

Jezus nie znalazł wiary w rodzinnym Nazarecie. Czy znajdzie ją u nas? Czy nie będzie musiał odejść?

Nie ma cudów bez wiary.