sobota, 15 listopada 2008

Utalentowana rodzina

Któż z nas nie chciałby żyć w kochającej się rodzinie, gdzie panuje atmosfera akceptacji i bezpieczeństwa, gdzie gości wzajemny szacunek, miłość i przebaczenie?
Dziewczyna, myśląc o swojej przyszłości, marzy o dobrym mężu i ojcu, chłopak marzy o żonie i matce, która jest jak ta dzielna niewiasta z dzisiejszego pierwszego czytania, której „wartość przewyższa perły”.

Marzenia o szczęśliwej rodzinie są do zrealizowania i wielu je realizuje, mimo ogromnych trudności, które stwarza życie we współczesnym świecie. Świecie, w którym instytucja rodziny z coraz to większą siłą jest atakowana. Na wielu płaszczyznach próbuje się ją osłabić, rozbić i zniszczyć. Lecz bez niej każde społeczeństwo niechybnie upadnie.

Wciąż słyszymy o kryzysie wiary i rodziny na Zachodzie, który ma także dotrzeć i do nas. Warto zapytać się, czy robimy coś w tym kierunku, by temu kryzysowi zapobiec, czy czekamy biernie poddając się apatii?

W książce pt.: „Apele orędzia fatimskiego” s. Łucja, która była świadkiem objawień Maryi, tak pisze o rodzinach w swojej wiosce: „Rodziny zostały ubogacone sakramentem małżeństwa; wierności dochowywano skrzętnie i skrupulatnie. Wszyscy przyjmowali dzieci, jakimi Pan zechciał ich obdarzyć, nie jako ciężar, ale raczej jako dar, którym Bóg wzbogaca ich domy, jako przedłużenie własnego życia na czasy późniejsze, jako kwiat pojawiający się we własnym ogrodzie, który roztacza woń przeróżnych aromatów i żyje dźwiękami świeżej i śmiejącej się radośnie młodości, a także jako tę duszyczkę, którą Bóg powierzył ich pieczy, tak by prowadzona drogami nieba, stawała się ona prawdziwym członkiem Mistycznego Ciała Chrystusa i pieśnią uwielbienia chwały wiecznej”.

Niestety współcześnie sakrament małżeństwa „nie ubogaca” naszych rodzin – staje się ciężarem i synonimem zniewolenia. Dzieci nie są darem ubogacającym dom, ale niechcianą wpadką, która przeszkadza w karierze.

Kryzys wiary ma swoje źródło w rodzinach, w których już nie jest sprawą oczywistą wychowanie religijne, a które przecież małżonkowie przysięgają przed Bogiem podczas zawierania sakramentu małżeństwa. Czy ta przysięga (obok miłości, wierności i uczciwości małżeńskiej) już nic nie znaczy?

W innym miejscu swojej książki s. Łucja zapisała: „Na kolanach swych ojców i matek dzieci uczyły się wymawiać święte Imię Boga, wznosić swe niewinne rączęta w modlitwie do Ojca niebieskiego i poznawać tę inną Matkę […]. Rodzice dbali bardzo o to, aby posyłać swe maleństwa na katechezę w kościele parafialnym, tak by możliwie najlepiej przygotować je na wielki dzień Pierwszej Komunii. Sami zresztą byli także ich nauczycielami w domu, nauczającymi w godzinach sjesty i późnego wieczoru. Zadanie spełniał to zazwyczaj ojciec […]”.

Wielu z nas doświadczyło takiego wychowania, ale ono nie jest już czymś normalnym i powszechnym. Coraz bardziej widać jak życie wiary powoli zamiera w naszych rodzinach, gdzie nie rozmawia się o Bogu, nie ma wspólnej modlitwy. Czyżby to było czymś nienormalnym?
Dzisiaj często pierwsze lekcje katechezy w szkole rozpoczyna się od nauki znaku krzyża, od tłumaczenia kim jest Jezus, jak wygląda kościół. Wychowanie religijne spycha się na katechetów, na Kościół. Nie – odpowiedzialnym za to są przede wszystkim rodzice!

Tych negatywnych aspektów mógłbym wymieniać wiele więcej ale nie o to chodzi. Moim celem jest to, abyśmy dostrzegli w jakiej sytuacji się znajdujemy, byśmy mogli zastanowić się co zrobić by nasze rodziny przetrwały. Co uczynić by nasze rodziny były oazami pokoju i szczęścia, gdzie każdy chce wracać jak do źródła?

Aktualna sytuacja jest zbyt poważna by ją zbagatelizować. Jako chrześcijanie musimy stanąć do bezkompromisowej walki o rodzinę. W ciągu ostatnich dwóch lat za wiarę zginęło 170 000 chrześcijan, a 250 milionów jest prześladowanych. Jeśli będziemy siedzieć bezczynnie to może dojść do tego, że i my doświadczymy fizycznych prześladowań.

Nie jesteśmy bezbronni, może leniwi, ale nie bezbronni. Jaki jest plan?
Po pierwsze: trzeba powrócić do Chrystusa.
Mówił o tym Jan Paweł II „Nie odbuduje się zachwianej więzi rodzinnej, nie uleczy się ran powstających z ludzkich słabości i grzechu bez powrotu do Chrystusa, do sakramentu. I ja wołam do was, bracia i siostry, byście rozpalali na nowo Boży charyzmat małżonków i rodziców, jaki jest w was przez sakrament małżeństwa. Tylko w oparciu o łaskę tego sakramentu możliwe jest pełne przebaczenie, pojednanie i podjęcie na nowo wspólnej drogi”. Niech sakrament małżeństwa będzie fundamentem, którego się nie podważa, a na którym się buduje.

Po drugie: trzeba na nowo powrócić do modlitwy w rodzinie – zwłaszcza modlitwy różańcowej.
Jan Paweł II powiedział, że „Rodzina, która odmawia razem różaniec, odtwarza poniekąd klimat domu w Nazarecie: Jezusa stawia się w centrum, dzieli się z Nim radości i cierpienia, w Jego ręce składa się potrzeby i projekty, od Niego czerpie się nadzieję i siłę na drogę”.

Różaniec to najpotężniejsza broń, którą daje nam do ręki Maryja. Broń potężniejsza nawet od atomowej bomby. Posłuchajcie o cudzie ocalenia kilkunastu osób w Hiroszimie i Nagasaki.
Na sześć miesięcy przed atomowym atakiem lotnictwa USA w tych miastach pojawiło się dwóch mężczyzn, którzy trzem milionom katolików głosili konieczność nawrócenia, odmawiania Różańca i pokuty jako jedynego ratunku przed zbliżającym się nieszczęściem. Nawoływali do życia w stanie łaski uświęcającej, częstego przyjmowania sakramentów, do noszenia sakramentaliów, do trzymania w swoich domach wody święconej oraz gromnicy i do codziennego odmawiania Różańca (przynajmniej jednej części).
Po ataku atomowym okazało się, że w Hiroszimie i Nagasaki prawie wszystko zostało zrównane z ziemią — z wyjątkiem dwóch budynków. W jednym było 12 osób, a w drugim 18. Oni przeżyli. Otaczające dom podwórka, a nawet trawa, również pozostały niezniszczone. Nie została zniszczona ani jedna szyba czy dachówka!
Specjaliści Armii Stanów Zjednoczonych przez kilka miesięcy obserwowali ten niezwykły fenomen i próbowali zrozumieć, w jaki sposób oba domy wraz z ich mieszkańcami i otaczającym je dobytkiem mogły ocaleć. W końcu doszli do przekonania, że nie było tam niczego, co po ludzku mogłoby ocalić te domy przed zburzeniem. Stwierdzili, że musiała tam zadziałać jakaś siła nadprzyrodzona.
Natomiast sami uratowani opowiadali, że w noc poprzedzającą atak bombowy usłyszeli puknie do drzwi. Twierdzą, że ukazał się im Anioł, który zaprowadził ich do domu, w którym mieszkała rodzina wierna wezwaniom Matki Bożej i wypełniająca Jej polecenie, by codziennie, przez sześć miesięcy odmawiać różaniec.
Ocaleni żyli jeszcze przez wiele lat. Jeden z nich został księdzem (ks. Hubert Schiffler). Powiedział on, że od czasu ataku atomowego setki ekspertów zastanawiało się, czym mógłby różnić się ów ocalały dom od kompletnie zburzonych. Ks. Schiffler twierdził, że różnił się jednym: w tym domu posłuchano wezwań Matki Bożej do codziennego odmawiania Różańca!

Maryja jako nasza Matka w swej trosce o nas wychodzi nam na pomoc, walczy o nas, o swoje dzieci i robi wszystko, by doprowadzić nas do Jezusa, byśmy się z Nim spotkali. Na przestrzeni wieków przychodzi na ziemię wskazując na środki powrotu do Boga. Przyszła miedzy innymi do Łucji, Hiacynty i Franciszka w Fatimie. Przyszła do Justyny Szafryńskiej i Barbary Samulowskiej w Gietrzwałdzie w Polsce. I za każdym razem Maryja prosiła o odmawianie różańca i pokutę.
„Módlcie się, módlcie się wiele, czyńcie ofiary za grzeszników, bo wiele dusz idzie na wieczne potępienie, bo nie mają nikogo, kto by się za nie ofiarował i modlił”. (Fatima13.07.1917). W Gietrzwałdzie powiedziała: „Życzę sobie, abyście codziennie odmawiali różaniec!”

Modlitwa różańcowa to potężna broń, która obroniła chrześcijaństwo w Europie, i która może obronić nasze rodziny. Tak więc brońmy się: weźmy do rąk różańce i módlmy się.

Matka Boża nikogo nigdy nie oszukała – Ona chce nas ocalić, dlatego w poczuciu odpowiedzialności za was, wzywamy do różańcowej krucjaty. Zapraszamy wszystkich - dzieci, młodzież, dorosłych – do wspólnej modlitwy różańcowej.
W naszej parafii od lat istnieją róże różańcowe, pragniemy aby było ich więcej. Z tyłu za ławkami, na stoliku znajdują się karteczki, które można zabrać do domu, wypełnić i do końca tego tygodnia przynieść do kościoła. Można też od razu zapisać się po mszy św. (przed kościołem czeka na was odpowiednia osoba). Po zebraniu deklaracji, rozdane zostaną tajemnice różańcowe, którymi wymieniać się będziemy na comiesięcznych spotkaniach.
Modlitwa każdego z nas jest ogromnie cenna – nie przechodź obojętnie!

Dzisiejsza Ewangelia odpowiada nam na pytanie: Co powinien robić uczeń Jezusa oczekując na Jego powtórne przyjście?
Odpowiedź brzmi: Ma pomnażać swoje talenty, czyli dary, które otrzymał od Boga na chrzcie św. Potrzebujemy utalentowanych ojców, utalentowanych matek, utalentowanych dzieci. Potrzebujemy szczęśliwych rodzin.

3 komentarze:

Dorota pisze...

'Marzenia o szczęśliwej rodzinie są do zrealizowania i wielu je realizuje, mimo ogromnych trudności, które stwarza życie we współczesnym świecie.' jakoś ciężko mi w to uwierzyć, bo nie znam żadnej "młodej" szczęśliwej rodziny. Owszem rodziny z większym stażem są szczęśliwe. ale to chyba tylko dlatego ze jeszcze jakiś czas temu małżeństwo było ważne, a nie to co teraz. a co do dzieci, które powinny wzrastać w Jezusie to mają do tego możliwości tylko w prawdziwym małżeństwie. I nie zależnie od tego jak bardzo by chciały nie zmienią współczesnych poglądów swoich rodziców na modlitwę i Kościół. Zabiegani rodzice, kiedy mówi się do nich 'chodźcie pójdziemy razem na Msze.' odpowiadają 'nie mam czasu, jestem zmęczony' albo co lepsze' jestem wierzącym niepraktykującym' wiec powtarzając się trudno mi uwierzyć w rodzinę opartą na Jezusie.

krucha85 pisze...

a ja znam takie rodziny :) więc widać jest to możliwe trzeba tylko chcieć :)

Anonimowy pisze...

Z całym szacunkiem dla kaznodziei i dla treści zawartych w kazaniu pragnę jednak zwrócić uwagę na fakt, iż tego typu i o takiej treści kazanie wygłoszone na mszy świętej dla dzieci (godz. 12.00) jest nie adekwatne ani do wieku dziecka, ani tez do jego zdolności słuchania (zbyt długie, dziecko nie potrafi się tak długo skupić). Kazanie było OK, ale do rodzica nie do dziecka. Dzieci podczas kazania były znudzone, zmęczone. I jeszcze jedna uwaga dotycząca treści; moje dziecko nie potrafiło się skupić, choć co nieco usłyszało i zapamiętało jakieś słowa wyrwane z kontekstu i to mnie przeraża, bo spróbujmy sobie wyobrazić, że usłyszałoby na przykład takie słowa cyt. ks. Grzegorza"Niestety współcześnie sakrament małżeństwa „nie ubogaca” naszych rodzin – staje się ciężarem i synonimem zniewolenia. Dzieci nie są darem ubogacającym dom, ale niechcianą wpadką, która przeszkadza w karierze", hm... i jak tu mam teraz wytłumaczyć, że nie zawsze tak jest, skoro ono usłyszało właśnie to zdanie i to od księdza "więc na pewno tak jest".
Moja prośba jest więc taka, aby kazania na mszy dla dzieci skierowane były do dzieci i jeszcze jedna na ręce ks. Grzegorza do wielebnego ks. proboszcza: o krótsze ogłoszenia chociaż na tej dziecięcej dwunastce:)
Mama