niedziela, 2 listopada 2008

"Wyjdź na zewnątrz"

„Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł”. Klęcząc Maria wyznaje fundamentalną dla niej i dla mnie prawdę – Jezus jest Panem życia i śmierci. Ona jest przekonana, że obecność Boga daje życie, że tam, gdzie jest Bóg jest wzrost i rozwój ku pełni. A więc wszędzie tam, gdzie nie ma Boga jest śmierć. Jego nieobecność wprowadza człowieka do krainy ciemności i rozpaczy. Doskonale to widać w codziennym życiu. Gdy w naszych myślach, słowach i czynach obecny jest żywy Bóg, to znajdujemy się na drodze światła, ale tam, gdzie Go nie ma, wkraczamy na wyboistą drogę nieobecności, nieistnienia naprawdę.

Poprzez ewangeliczne wydarzenie śmierci Łazarza widzimy, że wszystko, bez obecności Pana życia, po prostu umiera.
Umieramy, gdy nie spotykamy się z Bogiem na modlitwie.
Umieramy ,gdy nie karmimy się Jego Słowem i Ciałem.
A przecież człowiek pragnie żyć, jest do tego powołany!

Paradoksalnie wszystko co kochamy w naszym życiu musi przejść przez doświadczenie śmierci, utraty.
Te doświadczenia nas oczyszczają, pozwalają dostrzec to, co jest najważniejsze. Jezus musiał umrzeć na krzyżu, abyśmy mogli żyć. Ale też każdy z nas musi umrzeć by mógł żyć – tak jak Chrystus!

Umierać uczymy się całe życie. Jeśli się tego nie nauczymy, moment śmierci ciała będzie strasznym doświadczeniem.
Umieramy, gdy dzielimy się naszym czasem, umiejętnościami.
Umieramy, gdy naszym doświadczeniem staje się choroba, utrata kogoś bliskiego.
Umieramy, gdy nasz przyjaciel odchodzi.
Umieramy, gdy cała nasza dobra praca poszła na marne.
Umieramy, gdy doświadczamy poczucia niewiary.
Taka jest kondycja naszego życia – wciąż na nowo rodzimy się i umieramy.

Jest życie, które wykracza poza śmierć! Życie bez końca, na wieki. Niestety nie wszyscy, nawet chrześcijanie, o tym pamiętają. Czymś najsmutniejszym jest utrata nadziei. Wielu wierzy, że śmierć oznacza koniec, dlatego przed tym tragicznym momentem desperacko starają się żyć, jak to się mówi, na maxa.
Takie życie jest rozpaczliwym wyziewem braku nadziei.
Skąd usilne próby wydłużania życia kosztem drugiego człowieka, który staje się częścią zamienną?
Skąd nawet heroiczne poświęcenia by choćby przez chwilę potrzymać pęk pieniędzy?
Skąd częste zmiany tzw. partnerów życiowych by doświadczać namiastek miłości?
Powód: brak nadziei i wiary w życie wieczne.

W dzisiejszej ewangelicznej scenie doświadczamy czegoś wspaniałego. Jezus pyta: „Gdzie go położyliście?” Niczym echo powraca pytanie Boga, które kieruje po grzechu do Adama: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3,9).
Jezus pyta mnie, gdzie jest to, co w Tobie umarło? Gdzie w Tobie jest cmentarz, gdzie w Tobie nie ma życia, gdzie panuje ciemność? Czy jestem świadomy tych miejsc?
Zaproszę tam Jezusa – „Panie, chodź i zobacz!” Muszę zdobyć się na tę odwagę aby Go zaprosić. Powiem Mu: „Spójrz, oto cmentarz mojego życia. Tu są miejsca, gdzie umarłem”.

Ewangelista zapisał, że Jezus się „wzruszył i rozrzewnił w duchu” To nie litość ale wzruszenie miłości.
Jezus widzi mnie umarłego i płacze, bo widzi, że to co tak szalenie kocha umarło. Nie tylko Łazarz był przyjacielem Jezusa – ja też nim jestem.

„Jezus zapłakał”.
Jego łzy są wyrazem miłości i solidarności z ludźmi, których kocha mimo ich zła i grzechu. Jezus, mężczyzna, płacze – łzy płyną po Jego twarzy, bo umarłem.
Niektórzy powiedzieli: ”Czy ten, który otworzył oczy niewidomemu, nie mógł sprawić, by on [Łazarz] nie umarł?”
Może i ja wyrzucam Bogu: „Dlaczego pozwoliłeś bym umarł, dlaczego dopuściłeś, że odszedłem?”
Poprzez to doświadczenie śmierci Jezus chce mi pokazać inny świat, świat poza progiem śmierci. Świat, gdzie obmywa wszystkie moje lęki, leczy głębokie zranienia i poi wodą życia ze źródeł wieczności.

Tutaj wymownego sensu nabierają słowa Jezusa, które wypowiedział w drodze do Betanii: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to? (J 11, 25-26).

„A Jezus ponownie, okazując głębokie wzruszenie, przyszedł do grobu. Była to pieczara, a na niej spoczywał kamień” Pan zbliża się do grobu mojego serca pogrążonego w ciemności i grzechu.
Czyżby to była droga bez sensu? I jeszcze ten kamień, który trzeba usunąć.
„Usuńcie kamień!” – Jezus daje rozkaz. Tak bardzo trzeba usunąć kamień zaślepienia i egoizmu ze swojego grobu, aby Bóg mógł wkroczyć z całą mocą i dotknąć mnie łaską zbawienia. Muszę otworzyć swój grób – pomocą służą mi inni ludzie: rodzice, małżonek, przyjaciel, ksiądz, a więc Ci, którzy mają odwagę przesunąć ten kamień mojego cmentarza.
Muszę mieć odwagę by otworzyć mój grób i pokazać co w nim jest; ujawnić całą prawdę o swojej zgniliźnie.
Cudownym momentem, właśnie takim, jest szczerze przystąpienie do sakramentu pokuty.
I jeszcze na dodatek ten smród: „Panie, już cuchnie” – woła Marta. Tak – grzech śmierdzi, rozpad mojego życia cuchnie brakiem miłości.
Choćbym wylał na siebie nie wiadomo ile najwspanialszych perfum by zamaskować smród grzechu, nie uda mi się to. Przecież już tyle razy próbowałem sztucznie się uśmiechać, mówić, że nic się nie stało, przybierać kolejne maski – nie da się.
Człowiek, im głębiej jednoczy się z Bogiem, tym bardziej promieniuje świętością i pięknym obliczem pokoju. Rozsiewa cudowny zapach miłości.

Otwarto grób, a Jezus wzniósł oczy do góry modląc się. Jego spojrzenie nie koncentruje się na grobie ale skierowane jest z zaufaniem ku górze – ku Bogu. Jest to modlitwa wdzięczności: „Ojcze, dziękuję Ci, żeś mnie wysłuchał”. Następnie „zawołał donośnym głosem: „Łazarzu wyjdź na zewnątrz!”.

Jezus po imieniu woła mnie, wyprowadza z grobu, z grzechu i śmierci ku życiu w łasce i świętości. Opadają wtedy opaski wiążące nasze ręce i nogi, spada chusta zasłaniająca naszą twarz.

Łazarz musiał umrzeć po raz drugi, by zmartwychwstać w chwalebnym ciele. Ja też umrę, by zmartwychwstać. Obym nauczył się umierać i żyć już teraz, by moment śmierci nie był przekleństwem ale błogosławieństwem.

Brak komentarzy: