niedziela, 9 listopada 2008

Święcenie kiełbaski

Obchodzimy dzisiaj święto Rocznicy Poświęcenia Bazyliki Laterańskiej w Rzymie. Odegrała ona doniosłą rolę w historii chrześcijaństwa i dlatego Kościół obchodzi specjalny dzień, przypominający moment jej poświęcenia. Bazylika ta jest jedną z czterech Bazylik Większych Rzymu. Nazwa tego miejsca pochodzi od nazwiska starożytnych posiadaczy tych ziem. Cesarz Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I. Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Gdy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki wydał edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, kazał wybudować obok pałacu okazałą świątynię pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Stała się ona pierwszą katedrą Rzymu, a przylegający do niej pałac - siedzibą papieży. Jej poświęcenia dokonał papież św. Sylwester I 9 listopada 324 r.
W ciągu kilku wieków panowało tu 161 papieży i odbyło się pięć soborów powszechnych. Bazylika na Lateranie przestała być siedzibą papieży od czasów niewoli awiniońskiej na początki XIV w. W 1377 papież Grzegorz IX przeniósł swą siedzibę na Watykan.

Każda świątynia jest miejscem, gdzie sprawowane są sakramenty, gdzie uczestniczymy w nabożeństwach, modlimy się. Świątynia jest znakiem obecności Boga wśród ludzi. Dlatego przeważnie położona jest w centrum naszych osiedli, miast, wsi, tak aby każdy miał możliwość łatwego do niej dostępu.

Świątynia jest dumą społeczności parafialnej. Jakże często parafianie własnymi rękami ją budowali, remontowali, upiększali. To dom Boga, a więc musi być piękny.

Podobnie Żydzi dbali o swoją Świątynię. Trzykrotnie odbudowywali ją z gruzów.

To, jak wygląda świątynia i co się w niej dzieje, mówi o tym jak wygląda życie parafii, chrześcijan w tym miejscu. Jak jest sprawowana liturgia, jakie są grupy duszpasterskie, jak wyglądają wzajemne relacje – to wszystko pokazuje jaki jest poziom życia i zaangażowania religijnego.

Tak sobie czasem myślę: pracuję w kilkutysięcznej parafii. Kilkanaście osób jest w służbie liturgicznej, kilka młodych osób przychodzi na spotkania młodzieży, mała grupka studentów chce coś robić . Ale to jest kropla, która na dodatek się kurczy.
Zapraszając na spotkanie najczęściej słyszę o braku czasu, o ilości innych różnych zajęć. I nie wiem co robić.

Tam, gdzie jest żywa wiara tam jest radość. Radość mimo różnych problemów i przeciwności. Tam, gdzie jest żywa wiara, jest prawdziwe szczęście.

Istnieje niebezpieczeństwo skostnienia, zastania, zardzewienia. kiedy ochładza się stosunek do Boga, podobna atmosfera panuje w świątyni. Kiedy tracimy więź z Bogiem, tracimy potrzebę spotykania się z Nim w kościele.
Powiem szczerze, że bardzo mnie boli ta coraz większa liczba dzieci stojących (nie uczestniczących) na zewnątrz kościoła. Im Msza św. kojarzy się z spacerkiem i zabawą w ogrodzie. One nie wejdą już do wewnątrz, chyba, że za pomocą specjalnej łaski. Te dzieci są wychowywane poza kościołem w sensie dosłownym i duchowym.

Istnieje nebezpieczeństwo by do spraw wiary i Kościoła podchodzić jak do instytucji usługowej.
Pewnego razu młody mężczyzna przyszedł do kancelarii parafialnej prosząc o zaświadczenie, że jest praktykującym katolikiem, gdyż potrzebne mu to było aby być świadkiem bierzmowania. Ksiądz proboszcz stwierdził: „Ale ja cię nigdy nie widziałem w kościele”. „Bo ja proszę księdza lubię modlić się w lesie”, „Cóż – rzekł ksiądz proboszcz – to proszę po to zaświadczenie udać się do leśniczego”.

Czy nasz kult oddawany Bogu nie jest tylko powierzchowny. Czy przypadkiem tzw. „chodzenie do kościoła” nie stało się pewnego rodzaju „polisą ubezpieczeniową na życie wieczne”, którą trzeba każdego roku przy okazji świąt „opłacić” różnymi ofiarami, a później można czynić to, na co ma się ochotę, mając przy tym zapewnioną opiekę nieba.

Coraz częstszym zjawiskiem staje się targowanie sakramentami:
- trzeba ochrzcić bo co powie rodzina, zapominając o tym, że chrzest jest konieczny do zbawienia;
- trzeba dziecko posłać do I Komunii św. bo jakżeby inaczej, zapominając czym jest żywa obecność Boga w sercu;
- trzeba iść do spowiedzi, by żona dała spokój, zapominając, że jest to spotkanie z przebaczającym Ojcem;
- trzeba iść do bierzmowania bo potrzebne jest do małżeństwa;
- przyjmujemy sakrament małżeństwa, bo w kościele jest taki sympatyczny nastrój.

Za czasów działalności Jezusa, Herod postawił sobie za punkt honoru aby przebudować, powiększyć i upiększyć dotychczasową świątynię. Jednak to, co czynił nie wypływało z jego pobożności, chciał bowiem utwierdzić swoje panowanie w Judei. Cóż z tego, że świątynia, którą odbudował była piękna zewnętrzne, podczas gdy w jej wnętrzu odbywało się targowisko.

Podobnie może być i z świątynią naszego serca. Możemy zaspokajać swój obowiązek cotygodniowej wizyty w kościele, możemy pokazać żonie, że się wyspowiadałem, możemy z koszyczkiem w Wielką Sobotę ładnie święcić kiełbaskę ale to nie jest pobożność, to nie jest religijność!!! To jest targ i handel w mojej duszy! I tutaj wydaje się całkiem na miejscu reakcja Jezusa. Może powinniśmy poczuć na sobie uderzenie bicza. Może potrzebne byłoby powywracanie stołów naszych przyzwyczajeń i stereotypów.

Taki przykład:
Przed laty jeden z księży proboszczów opowiadał, jak to do biura parafialnego zapukało dwoje ludzi, którzy od lat żyli bez sakramentu małżeństwa. Znał ich bardzo dobrze. Niejednokrotnie zachęcał, aby zawarli sakramentalny związek małżeński. Mimo usilnych próśb, rozmów w czasie kolędy i zapewnień, że w najbliższym czasie wszystko załatwią, sprawa przez wiele lat nie posunęła się do przodu. I oto, zupełnie niespodziewanie, któregoś styczniowego dnia pukają do biura parafialnego i mówią, że chcą uporządkować swoje życie. Skąd ta nagła zmiana? Poprzedniego dnia przyszedł do nich na kolędę tamtejszy wikariusz. Ku ich zdziwieniu, zdmuchnął świeczki i powiedział: „W tym domu żadnej modlitwy nie będzie! Od lat kpicie sobie z Pana Boga, więc nie liczcie na Jego błogosławieństwo!” Trzasnął drzwiami i wyszedł.

Od lat słyszę jak to za Zachodzie Kościół przeżywa postępujący kryzys i że to samo, choć wolniejszym krokiem, zbliża się do nas. W porządku – ale czy ja, czy my robimy coś by było inaczej, czy biernie czekamy na ten kryzys?
Skończył się okres gdy pod sztandarem Kościoła walczyło się z kłamliwym systemem. Teraz mamy wolność! Tak. Tylko, że coraz bardziej bezwolną. Nasze życie staje się nijakie, poddajemy się bez walki na wielu frontach. I powoli cofamy się do okopów, zaczynamy chować się w niszach społeczeństwa. A chrześcijanin nie może być tchórzem! Chrystus nie uciekł, nie schował się, nie wykorzystał tłumów by przejąć władzę.

Życie to walka – czy walczę? Przykład? Choćby z ostatnich dni. Czy moje dziecko uczestniczyło w zabawie halloween? Nie. To nie jest niewinna zabawa. Ta zabawa ma w swoich podstawach kult szatana. Kiedyś w halloween w ofiarach składano ludzi.

Cofamy się, i oddajemy bez walki kawałek po kawałku, bez rozgłosu, po cichu. Niech nam plują w twarz. To nie jest chrześcijaństwo!!!


Można powiedzieć, że moje życie jest takim placem budowy, na którym pracuję wznosząc bazylikę mojego życia. Fundamentem jest chrzest, wznoszę filary nośne, którymi są sakramenty, ściany modlitwy, ozdoby dobrych czynów i słów. I tam zapraszam Boga – aby czuł się dobrze. Aby czuł się jak u siebie w domu.

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

uuaa ostro...

Sylwia pisze...

No i dobrze. Bardzo mądre słowa.

Anonimowy pisze...

nie mówię że nie.

onafeniks pisze...

To ciekawe jakie blogi można znaleźć...
Pozdrawiam

Calafus pisze...

Ha ha ... różne miejsca w tym wirtualnym świecie są. Pozdrawiam.

krucha85 pisze...

wiedziałam, że to kazanie prędzej czy później powstanie :)

Calafus pisze...

Nie rozumię?

Jane pisze...

rozumiem!!!