niedziela, 12 czerwca 2011

Kazaniowe myśli z Niedzieli Zesłania Ducha Świętego

Wydarzenie, którego opis przed chwilą usłyszeliśmy miało miejsce – jak zapisał św. Jan -  „pierwszego dnia tygodnia”.
O jaki dzień chodzi? Co się wtedy wydarzyło?
Ten niezwykły dzień, najważniejszy, którego pamiątką jest każda niedziela roku, zaczął się wyjątkowo wcześnie: „W pierwszym dniu tygodnia, wczesnym rankiem, gdy jeszcze panowały ciemności, przyszła Maria Magdalena do grobu…”
To dzień zmartwychwstania Chrystusa!
Maria Magdalena widzi odsunięty kamień od grobowca.
Nie wchodzi do środka. Biegnie powiadomić Szymona Piotra i Jana.
Ci również biegną do grobu: widzą płótna, chustę. I…. I nic!

„Uczniowie wrócili więc z powrotem do siebie”
Maria Magdalena jednak zostaje. Płacze. Pochylona w stronę grobu dostrzega aniołów, a w końcu i samego Jezusa.
Wraca do apostołów oświadczając im: „Zobaczyłam Pana”.
I co? Jaka reakcja apostołów? Nic. Żadna.
Dzień zmartwychwstania!!
A tu jakby nic się nie stało.
Jest już wieczór, kończy się dzień… ten najważniejszy dzień.

W dzień zmartwychwstania apostołowie nie poznali Jezusa!
Nie uwierzyli, że zmartwychwstał.
W śmierć można uwierzyć, ale nie w zmartwychwstanie.


„Zapadł wieczór”
Każdy dzień chyli się ku końcowi, ku wieczorowi.
Zapadający mrok jest symbolem naszej kruchości, niemocy, słabości, przemijania.
Zbliżające się ciemności uświadamiają nam, że żyjemy w świecie, w którym toczy się nieustanna walka pomiędzy dobrem i złem.
„Zapadający mrok” może być negatywnym doświadczeniem naszego życia.
Ciemne chmury problemów, gasnące nadzieje…
Któż z nas tego nie przeżywał?

W życiu uczniów Jezusa też „zapadł wieczór”.
Doświadczają przerażenia, lęku, rezygnacji.
Oni – jak zapisał św. Jan – przebywają razem w jakimś miejscu, ale nie tworzą wspólnoty.
Wspólne przebywanie nie oznacza wspólnoty.
Tam, gdzie nie ma Boga i Jego miłości, jest pustka.
Życie pod jednym dachem nie czyni rodziny.
Wiemy, że dom rodzinny może być traktowany jak hotel.
Czy to, że jesteśmy tutaj razem, czyni z nas wspólnotę?
Czy czujesz się odpowiedzialny za osobę, która stoi obok ciebie? Co o niej wiesz? Kiedy razem rozmawialiście? Kiedy zrobiliście coś wspólnie?
Można być samotnym w tłumie. Wiemy o tym.
Tam, gdzie nie ma Boga, jest pustka.



„Zamknięto drzwi z obawy przed Żydami”
Kiedy przeżywamy trudności odruchowo zamykamy się.
Nie chcemy aby ktoś dostrzegł nasze cierpienie.
Chcemy uciec, schować się…. A możliwości mamy wiele.
Możliwości, które nie prowadzą do konstruktywnych rozwiązań.
Jeżeli w naszym życiu brakuje Boga zaczynamy stawiać mury.
Chcemy odgrodzić się od innych, w naszym mniemaniu złych, podłych, przez których doświadczamy samych problemów.
Zamykamy wtedy drzwi naszego serca na drugiego człowieka. Nie chcemy przebaczyć, nie chcemy pomocy. Z zawziętością mówimy: „Sam sobie poradzę. Jeszcze zobaczycie”.
Tam, gdzie nie ma Boga można zobaczyć jedynie pustkę.

Uczniów trapią „obawy przed Żydami”.
Bali się, że mogą skończyć jak ich Mistrz – na krzyżu.
Jakie są moje obawy?
Przed kim lub przed czym się chowam?
Co sprawia, że jak najszybciej chcę być sam?
Co będzie jutro?
Może ze zdrowiem kiepsko i oczekujesz na wyniki?
Może zastanawiasz się z czego zapłacić kolejne rachunki?
Może boisz się spotkać pewnych osób? Spojrzenia ich oczu?
Może zadajesz sobie pytanie: czy ktoś mnie kocha?
Jeden problem znika, pojawia się kolejny. I tak przez całe życie.
Nie mam racji?
I to ma być szczęśliwe życie?
Można się z takiego życia cieszyć?
Czy tego pragniesz?
Czy jesteś szczęśliwy?
Uważasz, że jest dobrze?
Śmiem twierdzić, że pozytywna odpowiedź należałaby do rzadkości.
Zawsze jest jakiś cierń, który głęboko rani i i nieustannie uwiera.
Dlaczego tak jest? Czy można to zmienić?
Dlaczego to wszystko - moje życie - jest tak beznadziejne?
Skąd tyle cierpienia, problemów, fałszu, kłamstwa, przemocy?
Odpowiedź jest prosta i oczywista: brak wiary.
Brak wiary uczniów Jezusa spowodował, że prawie zignorowali Jego zmartwychwstanie.
Byli w grobie i „wrócili  z powrotem do siebie”.
Wrócili do apatycznej bezczynności.
Brak wiary w żywego i działającego Boga sprawa, ze człowiek pogrąża się w bierności życia, ucieka i zamyka się.
Pozostaje niejako w ciemnym i wilgotnym grobie swoich lęków.

Nadzieję tracą ci, którzy nie wierzą, że Jezus może ożywić ich życie - to znaczy nadać mu sens i cel.
Brak wiary sprawia, że człowiek wraca z powrotem do siebie, czyli wraca do poczucia opuszczenia i pustki.

Dzisiaj chciałbym zwrócić szczególną uwagę na skutki braku wiary, które są coraz bardziej widoczne.
Wiara nasza staje się coraz bardziej słaba. To fakt.
Jako ksiądz i pasterz mam obowiązek poruszać ten temat!
Dzisiaj za to ze jestem chrześcijaninem trzeba się wstydzić.
U nas też. Nie wierzycie?
Przykład pierwszy z brzegu: to wiocha wejść do kościoła na Mszę św. To takie niewygodne. Lepiej tam pod murem posłuchać orkiestry, lub w zakrystii komentować co dzieje się w kościele.
Inny przykład. To wstyd kupować i czytać naszą, chrześcijańską prasę. Jeżeli już to potajemnie.
Przykłady można mnożyć, ale nie o to chodzi.

Współcześnie wiara staje się formą przynależności do organizacji zwanej Kościołem. Ale nic z tego nie wynika!
Czy na przykład to, że uczestniczysz we Mszy św. coś zmienia? Czy twoja obecność tutaj coś ci daje?
Czy rozumiesz czym jest chrześcijaństwo? Czym jest uczestnictwo w Eucharystii – największej Tajemnicy naszej wiary?
A dzisiaj za chwilę gdzieś połowa z was nie podejdzie tutaj do ołtarza po chleb życia wiecznego…
Nie zrozumie Eucharystii ten, kto nie chce przyjaźni z Bogiem, kto uważa, że poradzi sobie sam, że nie musi prosić i karmić się Bożym pokarmem.
Nie pojmie sakramentu pojednania ten, kto nie widzi, że każdym swoim grzechem zadaje ból Ojcu Niebieskiemu.

Niestety brak wiary o zgrozo przekazywany jest w naszych rodzinach.
Narzekać każdy potrafi. Przecież widzimy co się dzieje.
Ile jeszcze razy spowiednicy będą musieli wysłuchiwać żalów ojców i matek? „Mój syn pije. Moja córka nie prowadzi się moralnie. Dzieci nie chcą chodzić do kościoła”.
Te postawy naszych młodych nie biorą się  znikąd. To są skutki wychowania w wierze, lub raczej jego brak, które każdy rodzic przysięga przed Bogiem.
Współcześni rodzice uwierzyli kłamstwu szatana, że przede wszystkim należy dziecku zapewnić odpowiedni poziom życia, a reszta sama przyjdzie.
Nie oszukujmy się. W której rodzinie jest codzienna wspólna modlitwa?
Ponad 50% naszych dzieci nie potrafi napisać Ojcze nasz. Gdzie są bierzmowani, ci którzy mają żyć wiarą i jej bronić?
Zdezerterowali!
Rozglądnijcie się wokół siebie – większość z nas to osoby w średnim wieku i starsze
Gdzie są młodzi? A tak, mają przecież ważniejsze sprawy.

Wiara to życie w przyjaźni z Bogiem.
Czy to, co mnie łączy z Jezusem to przyjaźń, czy raczej nieformalny, luźny związek?
Czy to, co robię ma swoje źródło w Bogu?
Moje decyzje, plany, działania? – czy Bóg o tym wie?

Jezus wie, jak to jest z naszą wiarą – nie zraża się.
Mimo naszej słabości i kruchości przychodzi do nas podobnie jak przyszedł do swoich uczniów,  staje pośrodku naszej egzystencji z darem pokoju.
Prawdziwy pokój jest darem Jezusa – tego nie kupisz, tego nie wypracujesz, na to sobie nie zasłużysz.
Jezus przychodzi do nas z pokojem, który daje ogromną radość.
Czy przyjmiesz ten dar?


Jezus pokazuje ręce – ręce przebite, te które zawsze dawały.
Dłonie, z których mamy czerpać wszelkie łaski. Darmowe!
Pokazuje swój bok, z którego wypłynęły krew i woda: woda chrztu świętego, Krew pojednania – oczyszczająca nas z naszych grzechów.
To spotkanie z żywym Jezusem sprawia ogromną radość.
Kiedy ucieszyłeś się ze spotkania z Bogiem? Raz w życiu?
Czy cieszysz się z tego, że tu jesteś?


„Przyjmijcie Ducha Świętego”
Bóg, Duch Święty jest Ożywicielem.
Prośmy Go dzisiaj, w dniu Jego zesłania, o ożywienie naszego ducha, naszej wiary, naszej miłości.
Błagajmy Go usilnie.

Boże, Duchu Święty,
słodka miłości Ojca i Syna.
Aby całkowicie należeć do Ciebie,
oddaję Ci teraz i na zawsze:
moje serce, moje ciało i duszę,
moje siły i zdolności,
moje cierpienia i radości,
moje życie i śmierć.
Oddaję Ci też wszystkich,
którzy są mi drodzy i wszystko,
czym jestem i co posiadam,
abyś Ty sam mógł tym rozporządzać
i panować nade mną swoją miłością,
teraz i w wieczności. Amen.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Toś Ojciec pojechał! Dobre, bardzo dobre. Kraków czeka...