poniedziałek, 31 marca 2014

„Wstań, oto klucze do bramy, bądź wolny!” (J 5, 1-3a. 5-16)

     Chory człowiek pragnie zdrowia, dlatego szuka miejsca, gdzie może je odzyskać. W Jerozolimie, niedaleko Bramy Owczej, znajdowała się sadzawka, wokół której gromadzili się chorzy. Uważano, że jej woda ma lecznicze właściwości. Całkowitego uzdrowienia dostępowała ta osoba, która jako pierwsza wchodziła do wody w momencie jej poruszenia, które następowało – jak wierzono – na skutek interwencji anioła.

     Przy owej sadzawce leżał człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. Jezus zauważył go i zapytał: „Chcesz być zdrowy?”. Mężczyzna nie odpowiada na to pytanie, lecz użala się nad swoim losem mówiąc: „Panie, nie mam nikogo, kto by mnie zanurzył w sadzawce po poruszeniu się wody. A kiedy ja już do niej wchodzę, ktoś inny mnie wyprzedza”.


     Wydaje się, że chory skupia się na wodzie, która ma go uleczyć. Problem widzi w ludziach, których brak pomocy boleśnie odczuwa. Trzydzieści osiem lat to prawie całe życie. Z pewnością doświadczył śmierci najbliższych, opuszczenia, samotności, ubóstwa, a być może i nędzy. Jednym zdaniem: stracił nadzieję na wyzdrowienie.

     Leżący na posłaniu nie wie jeszcze Kto z nim rozmawia. Nie wie, że wystarczy tylko jedno Jego słowo, by chodził. Nie potrzebna jest woda, niepotrzebny jest drugi człowiek. Tylko On – Boski Lekarz.

     Bywa, że ludzie chorzy całą swoją uwagę skupiają na lekarstwach (woda) i lekarzach (pomocnik w wejściu do sadzawki). Szukają nowoczesnych metod leczenia i najwyższej klasy specjalistów. Z biegiem czasu tracą pieniądze, oparcie w najbliższych, a przede wszystkim nadzieję na uleczenie.

     Czas choroby - paradoksalnie – może być okresem oczyszczenia, w którym następuje powolnie przygotowanie do najważniejszego uzdrowienia: duszy.

     Trzydzieści osiem lat to długi okres. Być może na tyle długi, by ów człowiek dojrzał do zrozumienia przyczyn swojej niemocy.

     Są choroby, których żaden ziemski lekarz nie uleczy – tylko Bóg. Tylko On, może powiedzieć: „Stań na nogi!”

***

     W pewnym mieście znajdowało się duże więzienie, w którym przestępcy odbywali swoje wyroki. Byli tam mordercy, złodzieje, a także, ci którzy nie płacili alimentów czy jeździli po pijaku. W owym więzieniu panował zwyczaj, że od czasu do czasu uwalniano jedną osobę, pod warunkiem, że jako pierwsza - na głos więziennej syreny – dotknie się bramy wejściowej.

     Przebywał tam człowiek, który odsiadywał swój wyrok już 38 lat. Był już stary, więc coraz bardziej tracił nadzieję na to, że pierwszy dobiegnie do bramy. Prosił nawet kolegów, ale każdy myślał o sobie.


     Pewnego dnia do jego celi przyszedł pewien nieznajomy człowiek, który zapytał: „Chcesz być wolny?”. Więzień odpowiedział: „Nie mam nikogo, kto pomógłby mi bym pierwszy dotarł do bramy. Kiedy o własnych siłach do niej docieram, to zawsze ktoś mnie wyprzedzi”. Wtedy ów nieznajomy mężczyzna powiedział mu: „Wstań, oto klucze do bramy, bądź wolny!”

piątek, 28 marca 2014

Nie walcz z Bogiem, ale Go słuchaj! (Mk 12, 28-34)

    
     Jeden z nauczycieli Pisma, który wcześniej przysłuchiwał się Jezusowi rozmawiającemu z saduceuszami o zmartwychwstaniu, sam odważył się zadać pytanie, mówiąc: „Które przykazanie jest pierwsze ze wszystkich?” Był to rzeczywisty problem, gdyż ówcześni nauczyciele Pisma obliczyli, że w całym Prawie jest 613 przykazań. 

     Jezus, z tej ogromnej liczby praw i nakazów, wydobył dwa przykazania: miłości Boga i bliźniego. Miłość uczynił fundamentem ludzkiego życia. Miłować Boga „całym sercem, całą duszą, całym umysłem i całą mocą” i „bliźniego jak siebie samego” – to najważniejsze zadania.
     A jak nauczyć się kochać tak wielką miłością? Czy ona w ogóle jest możliwa?
     Zwróćmy uwagę, że Jezus, odpowiadając na pytanie uczonego w Piśmie,  zaczyna od słów: „Słuchaj, Izraelu!”. Tutaj mamy wskazówkę, od czego zacząć: właśnie od słuchania. Tej umiejętności chyba brakowało pytającemu, gdyż streszczając odpowiedź Chrystusa, jakby celowo pominął ten fragment.
     Warto jeszcze zwrócić uwagę na słowo „Izrael”, które w dosłownym tłumaczeniu brzmi: „ten, który walczył z Bogiem”. Stąd można uzupełnić odpowiedź dotyczącą tego jak kochać: nie walcz z Bogiem, ale go słuchaj!




piątek, 14 marca 2014

Gniew, pogarda, ośmieszanie (Mt 5, 20-26)

 
   “Nie zabiłem, nie ukradłem, a więc jestem w porządku”- skąd my to znamy? Jak łatwo sami sobie wystawiamy certyfikat jakości wiary, innych przy tym potępiając To czysty legalizm, który nie ma z wiarą nic wspólnego. 

     Jezus tłumaczy nam dzisiaj na czym polega zachowywanie V Przykazania Dekalogu, które stoi na straży życia. Zabójstwa dokonuje nie tylko ten, kto pozbawia kogoś życia w sposób bezpośredni, ale także każdy kto gniewa się na swego brata. Stąd gdy w naszym sercu rodzi się wrogość do bliźniego,  traktujemy go jako przeciwnika, z którym trzeba walczyć – zabijamy go. Gniewanie się na kogoś może nieraz przez lata zatruwać nasze relacje z drugim człowiekiem. Można powiedzieć, że gniew jest trucizną, która przede wszystkim zabija nas samych, od wewnątrz.

Pogarda, to kolejny sposób na zabijanie. Zawsze ilekroć traktujemy kogoś jako istotę niższą, odbieramy mu życie. Obmowa, oszczerstwa, ośmieszanie – to narzędzia, których zabójca używa, by zadadawać śmiertelne ciosy.

     Trzecim sposobem zabijania, o którym Jezus wspomina, to oskarżanie kogoś o niegodziwość religijną, to uznanie kogoś za “złego”, którego oczywiście trzeba potępić. Ośmieszanie czyjejś wiary, czy poddawanie w wątpliwość jej autentyczność jest jej zabijaniem. Uznanie bliźniego za demona to kolejny sposób na zniszczenie czyjegoś życia. Czyż sam Jezus nie był uznawany, za tego, który “ma Belzebuba w sobie”?

Pytania do rachunku sumienia:
  • Z kim żyję w nieprzyjaźni, nienawiści?
  • Z kim nie rozmawiam?
  • Komu funduję “ciche dni”?
  • Kogo ośmieszam i traktuję jako kogoś gorszego ode mnie?
  • Czy jest osoba, którą przekreśliłem, uznałem za nieżyjącą?
  • Czy jest ktoś, kogo uznałem za “złego”?

czwartek, 13 marca 2014

Wytrwałość (Mt 7, 7-12)

    Jezus obiecuje nam, że o cokolwiek Go poprosimy, to otrzymamy. Czy to prawda? Tak. Doświadczyłem tego w swoim życiu. Bóg zawsze słucha moich próśb, ale nie wszystkie spełnia w taki sposób, w jaki ja bym chciał. To nauczyło mnie, że Pan ma lepsze rozwiązania od moich. On zawsze daje więcej. Gdyby wysłuchiwał wszystkich moich pragnień, nie byłby dobrym Ojcem. Stałby się moim sługą gotowym do wypełnienia każdego polecenia. Tak nie może być! On jest Ojcem, który mądrze wychowuje swoje dzieci. Daje to, co potrzebne.

     W naszej modlitwie potrzebna jest wytrwałość. Ona wpływa na to, czy zostaniemy wysłuchani. Dlaczego? Rozważmy to na przykładzie. Dziecko, które chce dostać rower idzie i prosi o nie tatę. Tata może rower od razu kupić, ale też może poczekać i sprawdzić jak bardzo zależy dziecku na tym sprzęcie. Zobaczy wtedy, czy to była chwilowa zachcianka, czy naprawdę pragnie i nieustannie przypomina się, a nawet proponuje, że może w jakiś sposób na ten rower zapracować.
  
     Podobnie jest z naszymi prośbami do Boga. Wydaje mi się, że czasem On chce zobaczyć jak bardzo mi zależy na ich spełnieniu. Jak długo jestem w stanie wytrwale czekać? Czy się nie zniechęcę? Przecież dziecko, które wie, że jest kochane przez ojca ufa mu, i nie będzie kaprysiło i tupało nogami, jeśli czegoś nie otrzyma.

środa, 12 marca 2014

Krzyż–innego znaku nie będzie (Łk 11, 29-32)

     Niby wiemy, że Bóg istnieje i działa, a jednak chcielibyśmy, żeby to w jakiś sposób udowodnił. Czekamy na oczywisty znak, który przekonałby nas na 100%. 

     Czy rzeczywiście doświadczenie cudu zmieniłoby nasze myślenie i postrzeganie Boga? A może nadal bylibyśmy sceptykami poszukującymi naukowego wytłumaczenia paranormalnych zjawisk. 

     Przecież współcześni Jezusowi widzieli wiele jego cudów: rozmnożenie chleba, uzdrowienia z różnych chorób, uwolnienia od złych duchów. Nawrócili się? Może garstka. Po rozmnożeniu chleba odeszło 5 tysięcy ludzi.

     Dzisiaj także można doświadczyć cudów, które Pan działa. Potrzeba tutaj wewnętrznej uczciwości i pragnienia prawdy, by przyjąć je jako działanie Boga. On robi wszytko byśmy zwrócili się z zaufaniem w Jego kierunku. Przemawia do nas przede wszystkim w znaku krzyża. To ukrzyżowana Miłość, wobec której przechodzimy obojętnie jakby nas nie dotyczyła.

***

Czy doświadczyłem Bożego cudu w swoim życiu? Tak. Nawet nie jednego. A jednak czasem wydaje mi się, że Bóg jest bezczynny. 

wtorek, 11 marca 2014

Modlić się to znaczy być (Mt 6, 7-15)

     Myśląc o modlitwie, czasem zastanawiamy się nad odpowiednią techniką, która pomogłaby uczynić ją miłą Bogu. Jak i co powinniśmy mówić, jaką postawę przyjąć itd. Dzisiaj Jezus daje nam instrukcję dobrej modlitwy. 

     Już na samym początku przestrzega przed niepotrzebną paplaniną i gadulstwem. Przecież nie chodzi o to, by Boga “zagadać na śmierć”, wielością słów niejako wymusić spełnienie naszej prośby. 

     Nie można też oceniać jakości modlitwy poprzez liczenie odmówionych różańców, litanii, przeczytanych stron Pisma Świętego. Przecież “Ojciec wie, czego potrzebujemy, zanim Go poprosimy”.

     Powstaje więc pytanie: Po co się modlić jeżeli Bóg i tak wszystko wie i zrobi co będzie chciał? Jaki sens ma taka modlitwa? Czyżby to tylko zewnętrzna forma, rytuał kultu?

     W tym miejscu trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie podstawowe: Czym jest modlitwa? 

     Przede wszystkim spotkaniem. To pełne miłości bycie razem. Modlitwa to czas odgadywania swoich pragnień. Jeżeli kocham to pytam: Co Ci się podoba? Jak mogę Cię uszczęśliwić? To wszystko dzieje się w atmosferze zaufania i pełnej akceptacji.

     Jezus podaje nam słowa modlitwy, którą sam się modlił. Można powiedzieć, że jest to wzór modlitwy doskonałej. Stąd rozważanie jej słów powinno być fundamentalne. 

Ojcze…
  • Jestem dzieckiem Boga.
  • “Abba” – “tata” – słowo pełne serdeczności i rodzinności.
  • Tato kocha i dziecko kocha.
który jesteś w niebie,
  • Gdzie jest mój Tato? W niebie. Jest Panem całego świata.
  • Mój Tata wszystko może. Niczego i nikogo się nie boi.
niech będzie uświęcone Twoje Imię.
  • Jak dbam o dobre Imię mojego Taty?
  • Prosimy, by Bóg ujawniał się na świecie poprzez swoje działanie: piękno, miłość, wszechmoc.
  • Tato działaj, aby każdy mógł Cię dostrzec i pokochać!
Niech przyjdzie Twoje Królestwo,
  • To miejsce, gdzie panuje zgoda, miłość, szacunek, pokój i wolność.
  • To Królestwo dobrego Króla i Jego Matki, Królowej.
  • Proszę, by w moim sercu i życiu panował Jedyny Król.
niech się spełnia Twoja wola, jak w niebie, tak i na ziemi.
  • Czy chcę tak jak On chce?
  • Czy jestem posłuszny?
  • Czy potrafię zaufać i daję się poprowadzić, nawet przez “ciemne doliny”?
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj.
  • Proszę o to, co jest mi potrzebne, bym dzisiaj wypełnił Twoją wolę.
  • Proszę na dzisiaj, nie na jutro. Zaufam.
  • Chleb powszedni – nie luksusowy!
  • Eucharystia – dziękczynienie – “Chleb życia”.
  • Daj nam – nie tylko mnie.
I daruj nam nasze winy, jak i my darowaliśmy naszym winowajcom.
  • Miłość żywi się przebaczeniem.
  • Jestem nieposłusznym dzieckiem.
  • Komu ja (my) nie chcę (chcemy) przebaczyć?
  • Bracia i Siostry kochają się.
I nie dopuszczaj do nas pokusy, ale wybaw od złego.
  • Bóg nie nie daje pokus. On daje siłę do ich pokonania.
  • Tato, podtrzymuj mnie bym nie upadł. Chcę nauczyć się chodzić w Twojej obecności.

poniedziałek, 10 marca 2014

Gdzie jest Chrystus? (Mt 25, 31–46)

“Wszystko, co robiliście dla jednego z tych najmniejszych moich braci, zrobiliście dla Mnie”.

Głodni:
  • dzieci bez mleka matki
  • niekochani i odrzuceni
  • troska o zdrową żywność, świeże powietrze, czystą wodę, ciszę
  • niewysłuchani
  • niezauważeni
Spragnieni:
  • uzależnieni (wypełnić pustkę, którą mają w sercu) [To zniewolenie leczy się przez zmianę środowiska. Wejście w takie, które umie kochać, jest jedynym ratunkiem.]
  • ci, którzy nie potrafią kochać
Podróżni:
  • bezdomni
  • samotni
  • single (ci, który nie dorośli do spotkania)
  • dzieci, dla których rodzice nie mają czasu
Nadzy:
  • ci, którzy cierpią na brak wstydu i brak poczucia własnej godności
  • niepotrafiący kochać
  • nadzy duchowo
  • odarci z godności osobistej
  • wyśmiewani i poniżani
Chorzy:
  • samotni, czekający lub nie na spotkanie
  • umierający z samotności
  • bezradni wobec bólu
  • cierpiący
  • ci, którzy utracili sens swojego życia
Więźniowie:
  • ci, którzy są w korycie nałogu
  • uwikłani w toksyczne zależności osobowe i ekonomiczne
Masz jakieś inne propozycje?

niedziela, 9 marca 2014

W domu przyjaciół (Mk 14, 3-9) Kazanie pasyjne

     „Kiedy Jezus był w Betanii, w domu Szymona Trędowatego, i siedział za stołem, przyszła kobieta, niosąc alabastrowy flakonik prawdziwego nardowego olejku, który był bardzo drogi”.
 
     Można powiedzieć, że namaszczenie Jezusa w Betanii stanowi preludium do Jego męki. Cierpienie Zbawiciela rozpoczyna się już w domu przyjaciół, do grona których należeli Szymon Trędowaty, Łazarz i jego siostry: Marta i Maria, bowiem oprócz osób kochających Pana na uczcie obecni są także ci, którzy Go nienawidzą i szukają pretekstu by Go „pojmać i zabić”.
     W tym miejscu warto pomyśleć o swoim domu. Jaki on jest? Czy jest to miejsce gościnne przede wszystkim dla mnie samego? Jak się w nim czuję? Czy chętnie do niego wracam? Jaka panuje w nim atmosfera? Czy osoby, z którymi tworzę rodzinę czy wspólnotę szanują się i kochają?
     Trzeba także zapytać siebie wprost: Czy Jezus jest obecny w moim domu? Może jest tak, że podobnie jak z sąsiadem spotykam się z Nim tylko na progu, nie wpuszczając go do środka w obawie przed zawstydzeniem z powodu np. panującego bałaganu.
     Moi Drodzy, w sposób szczególny chciałbym zwrócić uwagę na życie rodzinne, które – jeżeli ma być szczęśliwe – musi być skoncentrowane wokół Boga. Po pierwsze, chrześcijańska rodzina ma chrześcijańskie mieszkanie. Czy miejsce twojego życia zostało oddane Bogu poprzez poświęcenie? Zastanów się też na tym, co wisi na ścianach Twojego domu, pokoju. Czy zdobią je tzw. święte obrazy czy krzyż? Czy przy drzwiach znajdziesz kopielniczkę z wodą święconą? A może te puste ściany są prawdziwym obrazem Twojego serca, czy rodzinnej atmosfery?
     Po drugie, co oczywiste, czy Twoja rodzina się modli? Tutaj nie chodzi tylko o modlitwę indywidualną, ale przede wszystkim o wspólną. Dzisiaj można odnieść wrażenie, że ten sposób modlitwy praktykują tylko nieliczne rodziny, ale one wiedzą, że są niezniszczalne. Rodzinna modlitwa to najlepszy piorunochron!
     Słowo „Betania” oznacza „dom ubogiego”. Takim właśnie ubogim (nie tylko w sensie ubóstwa materialnego) było miejsce zamieszkania Szymona Trędowatego. Dom to przede wszystkim osoby, które go tworzą. Szymon, na co wskazuje jego przydomek, został wcześniej uzdrowiony z trądu. Wiemy, że ta ówcześnie śmiertelna choroba, której towarzyszy powolny rozpad ciała i straszny fetor, stała się dla Szymona drogą wiodącą do przyjęcia całym sercem Zbawiciela. Jak bardzo musiał on być wdzięczny za dar zdrowia, za nowe życie.
     Moi Drodzy, historia Szymona może być odzwierciedleniem naszych, osobistych historii życia. Każdy z nas boryka się z trądem grzechu, który wprowadza nieprzyjemny zapach do naszych relacji z Bogiem, drugim człowiekiem i nami samymi. Grzech, zwłaszcza nałogowy, sprawia, że powoli serce człowieka gnije, umiera i rozpada się – czasem bardzo po cichu.
     Szymon został uzdrowiony. Zaufał Jezusowi, że może zostać oczyszczony. I tak się stało. Stąd jego ogromna wdzięczność. Nie wstydzi się tego, że nadal nazywany jest trędowatym. Teraz rozumiem ludzi, którzy przedstawiają się: „Ja Alicja alkoholiczka”, „Ja Andrzej seksoholik”. Ich grzech, który niejednokrotnie zniszczył im wiele lat życia, stał się tzw. błogosławioną winą. Nałóg, dzięki łasce stał się dla nich drogą odkrywania darmowej miłości Boga. Kto najbardziej kocha? Ten, komu najwięcej wybaczono. Dlatego, kochany nałogowcu (alkoholiku, seksoholiku, narkomanie, hazardzisto) nie bój się walczyć. To wielkie upokorzenie, które przeżywasz może być drogą wyjścia z pustyni uzależnienia.
     Fragment, który rozważamy, ukazuje nam także postać kobiety. Św. Jan Ewangelista przedstawia ją jako Marię, siostrę Łazarza, a św. Łukasz dodaje, że była ona prostytutką. To właśnie ona staje się główną bohaterką przyjęcia w domu Szymona.

     Kolejny grzesznik, który, dzięki Jezusowi, odzyskał wolność. Ona, znana przez wszystkich cudzołożnica, prostytutka, dzięki mocy Boskiego przebaczenia zyskała męską (sic!) odwagę by wyjść z tłumu i dokonać czynu niewolnika, którym było namaszczenia głowy i stóp Chrystusa. Ona, Maria Magdalena Cudzołożnica i Prostytutka dokonała o wiele więcej! Stała z Maryją pod krzyżem – nie uciekła, i jako pierwsza spotkała Zmartwychwstałego. Popatrzcie do czego zdolna jest miłość!

     Bracie i Siostro! Może nie radzisz sobie ze swoją seksualnością (masturbujesz się, zdradzasz), może nie panujesz nad substancjami uzależniającymi (alkoholem, narkotykami), może nie potrafisz żyć bez Internetu, zakupów, toksycznych relacji , popatrz co może zrobić dla Ciebie Bóg! Wpuść Go do swojego życia zacznij się modlić czyli odnów relację z Tym, który Jest i Kocha.

     Gdy Jezus siedzi za stołem i uczestniczy z innymi w przyjęciu, Maria podchodzi do Niego z flakonem olejku nardowego. Olej ten tłoczony był z krzewu, który rósł w dolinach Himalajów w Indiach. Proces jego uzyskiwania i sam niesamowity zapach sprawiał, że był on bardzo kosztowny.
     „Otworzyła flakonik i wylała olejek na Jego głowę”.
     Dosłownie rozbiła. W jakim celu? By w ten sposób ukazać totalność miłości. Dla niektórych to marnotrawstwo. Nie w kategoriach miłości! Miłość nie ma ograniczeń. Jej logika to: „wszystko albo nic”.
Kobieta tym gestem wyznała wobec wszystkich swoją wiarę. Namaszczenie olejkiem posiada znaczenie symboliczne. W ten sposób namaszczano na króla, proroka i kapłana, a także ołtarz i ofiarę. To właśnie Jezus jest Namaszczonym, a więc po grecku Chrystusem, po hebrajsku Mesjaszem.
     Maria Magdalena Prostytutka wylewając olej na głowę Zbawiciela wyznała tym samym: „Panie, jesteś moim Królem, Prorokiem i Kapłanem. Jesteś także ołtarzem i ofiarą”. Tylko ktoś, kto kocha może dokonać takiego aktu. Ktoś, kto uważnie słuchał i rozważał to, co czego Jezus nauczał. Ona wie, że śmierć jest blisko, dlatego w milczeniu wykorzystuje te ostatnie chwile życia swojego Zbawiciela.
     Moi Drodzy! Każdy z nas katolików został namaszczony świętym olejem, który symbolizuje dar Ducha Świętego. Sakramenty chrztu i bierzmowania uczyniły nas członkami Kościoła, ale także odpowiedzialnymi za niego.
      Co się stało z Twoim namaszczeniem? Masz uczestniczyć w kapłańskiej, królewskiej i prorockiej misji Jezusa. Przyjąłeś dar Ducha Świętego czy pachniesz Jego intensywnym aromatem rozsiewając go wszędzie tam, gdzie przebywasz?

      Czy pachniesz Bogiem? Jaką woń wydziela Twoje życie? Istnieje wielka potrzeba, by na nowo odkryć znaczenie sakramentów. Jeżeli chrzest kojarzy Ci się z rodzinną imprezą, a bierzmowanie traktujesz jako przepustkę do małżeństwa to nie rozumiesz co to znaczy być bratem czy siostrą Jezusa, co to znaczy być synem czy córką Ojca, co to znaczy być zanurzonym w Miłości Ducha Świętego.

     Flakonik alabastrowy został rozbity. Tak samo będzie i z ciałem Jezusa, które okrutnie okaleczone, przebite cierniami i włócznią, wyda cudowny olej łaski miłosierdzia i zbawienia. Krew Zbawiciela, ten cudowny olej uzdrowienia, pochodzący z drogocennego drzewa krzyża, ma moc uleczenia trądu twoich grzechów i ma moc uczynić każdego z nas szczęśliwym i wolnym na wieki. Podejdź pod krzyż i wołaj: „Krwi Chrystusowa obmyj mnie”. Nigdy nie gardź Krwią Zbawiciela, którą ofiaruje Ci podczas każdej Eucharystii mówiąc: „Bierz i pij!”.

     „A niektórzy z obecnych mówili między sobą z oburzeniem: „Po co tak marnować olejek? Przecież można go było sprzedać za więcej niż trzysta denarów, a pieniądze rozdać ubogim”.
     Św. Marek nie mówi nam kim są ci narzekający. Pośród nich może i my jesteśmy – oburzeni na taki nadmiar miłości. Aż może chciałoby się zakrzyknąć: „Jezu, to przecież prostytutka! Jej zachowanie przekracza wszelkie granice przyzwoitości!”.
     Z relacji św. Jana dowiadujemy się, że Maria Magdalena rozpuściła nawet włosy i nimi wytarła stopy Jezusa. To był symbolizujący wielką zażyłość, domagający się intymności.

     Popatrzcie. Ci, którzy potrafią kochać nigdy nie pytają: „Po co tyle kwiatów? Czułości? Patrzenia sobie w oczy? Po co tyle wspólnie spędzonego czasu?”

     Prawdziwa miłość ma czas, jest cierpliwa i totalna. Czas, cierpliwość, totalność dla męża, żony, dziecka, mamy, taty, sąsiada. Jeżeli zauważysz, że przeliczasz miłość na pieniądze, to wiedz, że przestałeś kochać.

     Trzysta denarów to zapłata za prawie cały rok pracy niewykwalifikowanego robotnika. Niektórzy myślą, że godziny dodatkowych płatnych obowiązków, samotne (zostawiwszy męża lub żonę czy dzieci) wyjazdy do pracy za granicę, i inne tym podobne sprawy, służą tzw. lepszej przyszłości. To kłamstwo! To przepis na rozbicie rodziny, na nerwowe dzieci i depresyjną młodzież. Miłość posługuje się innym, niż ekonomicznym, językiem. My to wiemy. Ale czy wierzymy w to?

     Kochani! Kochać trzeba nieustannie się uczyć. Nie pytaj więc: jak często masz uczestniczyć we Mszy św., jak długo powinieneś się modlić, czy spowiedź musi być co miesiąc. To tak jakby małżonkowie pytali się o to, ile razy muszą się przytulić do siebie, to tak jakby rodzice zastanawialiby się ile razy i z jakim naciskiem na głowę mają głaskać swoje dzieci żeby poczuły się kochane.

     Miłość jest bezcenna. Kochanie to szczyty duchowych Himalajów, to nauka, która z krzyża płynie. Nie bój się wziąć swojego krzyża. Nie bój się codziennie naśladować Chrystusa. Nie bój się kochać.

     Maryjo, Matko Pięknej Miłości – naucz nas kochać.

sobota, 8 marca 2014

Przyłapany na grzechu, powołany do miłości (Łk 5, 27-32)

 Niektóry uważają, że Chrystus do grona swoich przyjaciół zaprasza tylko tych, którzy swoje życie prowadzą w sposób nienaganny. Jest to nieprawda. Grzech człowieka, nawet ten nałogowy, nie jest przeszkodą dla Chrystusa. On powołuje kogo chce.

     Dzisiejsza Ewangelia opowiada o powołaniu Mateusza. Kim on był? Celnikiem, a więc (zgodnie z ówczesną sytuacją społeczną) człowiekiem zniewolonym przez grzech. Nadużywał on bowiem swojego stanowiska do oszukiwania i okradania ludzi. Jego sytuacja była tragiczna. Znienawidzony i pogardzany przez ludzi, od których pobierał podatki, zamknięty w komorze celnej, siedział odcięty od prawdziwych relacji pełnych życzliwości i miłości. Jego sytuację możemy określić jako patową. Z jednej strony coraz bardziej się bogacił, a z drugiej coraz więcej tracił. Miejsce jego pracy stało się więzieniem, do którego sam się wtrącił.

     Mateusz “siedzi” zanurzony po uszy w grzechu. Jest to obraz każdego ludzkiego zniewolenia nałogiem. Ci, którzy doświadczają podobnej sytuacji, wiedzą jak bardzo bolesne jest takie życie. Niemożność uwolnienia się od ciężaru nałogu często doprowadza do rozpaczy i ostatecznego samozniszczenia.

     Z tak beznadziejnej sytuacji może nas uwolnić tylko Jezus. Jak On to zrobił w przypadku celnika Mateusza? Zauważył go. Podarował mu swoją uwagę. To Boskie spojrzenie pełne miłosiernej akceptacji i współczucia ma moc uwalniania.

     Ludzie pogrążeni w otchłani nałogu znajdują się w pułapce, z której sami o własnych siłach nie mogą wyjść. Doświadczają przy tym odrzucenia i potępienia. Ich jedynym pocieszeniem jest bardzo krótka gratyfikacja i fałszywe ukojenie, które daje nałóg. Inaczej nie potrafią. Błędne koło  kręci się bez końca. Ten szatański krąg może przerwać tylko Zbawiciel, który po prostu kocha i daje jasno do zrozumienia: “Pójdź za Mną”. Towarzyszenie i naśladowanie Jezusa jest drogą wyjścia ku prawdziwej wolności.

***

     Jezus powołał Lewiego gdy ten grzeszył. Nie czekał aż zmieni on swoje postępowanie. Podobnie dzieje się także dzisiaj. Zbawiciel spogląda z miłością i powołuje uzależnionych od alkoholu, substancji odurzających, wirtualnego świata Internetu, masturbacji, niekontrolowanego seksu, toksycznych relacji, itd. Na takie osoby Bóg patrzy ze szczególną miłością. Trudno to zrozumieć, ale taka jest logika miłości.

piątek, 7 marca 2014

Gdy zabraknie Oblubieńca (Mt 9, 14-15)

     Jednym z naturalnych doświadczeń każdego chrześcijanina jest stan, w którym wydaje mu się, że Bóg  ukrywa się lub przestał się ineteresować jego życiem. Pojawia się tęsknota za czasem, kiedy to niemalże fizycznie odczuwaliśmy Bożą obecność i czuliśmy Jego prowadzenie.
     Wtedy to właśnie warto wejść na drogę postu, który nie ma magicznej mocy "przywracania" Boga, ale jest środkiem, który poprzez "niekarmienie" zmysłów, pozwala nam dostrzec Jego ukrytą obecność. Może nasze oczy, uszy, dotyk, smak, węch są przekarmione? Przez to stały się ociężałe, leniwe i nie potrafią nam służyć w odbiorze rzeczywistosci duchowych. W tym przypadku post jest najlepszym lekarstwem - nie tylko wielkopostnym.

czwartek, 6 marca 2014

Warunki bycia chrześcijaninem (Łk 9, 22-25)

     Czasem na wyrost deklarujemy nasze chrześcijaństwo. Chodzimy do kościoła, w miarę regularnie przystępujemy do sakramentów, czasem się pomodlimy. Wydaje się, że jest dobrze – jesteśmy wierzącymi. Ale czy rzeczywiście jestem uczniem Jezusa? Jaką On by mi wystawił ocenę?
Warto te nasze deklaracje skonfrontować z tym, co mówi nam dzisiaj sam Jezus. Oto czego naucza:
  1. Jeśli chcę być Jego uczniem to muszę to uczynić w zupełnej wolności. Bycie chrześcijaninem z przyzwyczajenia, z urodzenia, z wygody czy innych powodów nigdy nie będzie pełne i radosne. Wiemy, że do miłości nie można zmusić. Chrześcijanin to człowiek wolny.
  2. Drugim warunkiem bycia uczniem Zbawiciela jest pragnienie życia w Jego obecności. Jak się kogoś kocha, to chce się z tą osobą być nieustannie. Czy jestem z Jezusem cały dzień? W kościele, podczas modlitwy – tak! A w odpoczynku, na zakupach, w rozmowach? Tutaj chodzi o praktykę życia w obecności Bożej.
  3. Krzyż codzienny – obowiązki: rodzina, praca, szkoła. Nie wszystko należy do przyjemności. Może czasami chcemy go porzucić, zapomnieć o nim, albo udawać, że go nie ma. Uczeń Jezusa idzie w ślady swojego Mistrza. Stąd wierzy, że ten osobisty krzyż jest jego drogą ku zbawieniu. Gdyby Chrystus uciekł przed swoim krzyżem, to ludzkość nie miałaby po co istnieć. Jeżeli ja ucieknę przed swoim, to tym samym wybieram piekło.
  4. Naśladowanie to czwarty warunek. Czy to co robię, jak żyję, podoba się Jezusowi? Czy On sam postąpiłby tak jak ja? Ilekroć stoimy przed wyborem warto zapytać siebie: Jak postąpiłby Jezus?
Ocalić swoje życie, to znaczy umrzeć na swoim krzyżu.
Stracić swoje życie, to znaczy porzucić swój krzyż.

środa, 5 marca 2014

Gdy pragniesz wiecznej nagrody (Mt 6, 1-6. 16-18)

     Dzisiaj, w Środę Popielcową, rozpoczyna się okres Wielkiego Postu. Kapłani w fioletowych szatach wzywają do nawrócenia i na znak naszej przemijalności posypują nam głowy popiołem. Teksty liturgiczne Mszy świętej zachęcają do pokuty, wyrzeczenia i walki ze złem.

     Przed nami czterdzieści dni. Jak je dobrze przeżyć? Co zrobić, by dzień Zmartwychwstania Zbawiciela był także świętem naszego zmartwychwstania?

     Najpierw trzeba ocenić sytuację, w której dzisiaj się znajdujemy. Przyjrzyjmy się naszym relacjom z drugim człowiekiem, z Bogiem oraz światem rzeczy. Jeśli będziemy uczciwi wobec siebie to przyznamy, że wiele miejsc wymaga uzdrowienia. Stąd potrzebujemy odpowiednich lekarstw. Należą do nich: jałmużna, modlitwa i post.

     Jałmużna (każdy dobry czyn) uzdrawia relacje z drugim człowiekiem. Modlitwa wprowadza w świat przyjaźni z Bogiem. Post hartuje i porządkuje nasze serca.

     A oto warunki skuteczności wyżej wymienionych leków:
  1. Czystość intencji - W jakim celu daję jałmużnę, modlę się i poszczę? Co chcę osiągnąć?
  2. Ukrycie – Nic na pokaz. Im mniej osób widzi i wie, tym leki są skuteczniejsze.
  3. Regularne stosowanie.
  4. Codzienna ocena postępów kuracji (warto notować swoje spostrzeżenia).
***

Warto przemyśleć:

Przyjemność – narkotyk, który osłabia wolę.